O istocie tworzenia swojego. Myśli prof. Lecha Wolskiego
- ZW Foundation
- 28 paź
- 2 minut(y) czytania
Jako organizatorzy wystaw przywykliśmy do kurtuazyjnych przemówień. Jednak to, co wydarzyło się podczas wernisażu „Twórzmy swoje”, było czymś znacznie głębszym. Chcemy utrwalić słowa profesora Lecha Wolskiego, które stały się nieoficjalnym manifestem i najpiękniejszą puentą naszego spotkania.
Profesor rozpoczął od gestu, który natychmiast skrócił dystans. Stojąc przy swojej pracy dyplomowej z 1974 roku, z autoironicznym uśmiechem nazwał siebie „dinozaurem”. To nie była kokieteria, ale świadome ustawienie perspektywy – olbrzymiego, 50-letniego horyzontu czasowego, jaki dzieli jego własny dyplom od dnia dzisiejszego. W tej właśnie ramie czasowej zestawił swoją pracę z dziełami artystów, których dyplomy powstawały na przestrzeni lat 90. i początku XXI wieku.

Tym mocniej wybrzmiał kolejny gest. Profesor Wolski nie wystąpił bowiem w roli mentora czy mistrza. Wystąpił jako dumny kolega, a może nawet – jak sam przyznał – trochę zazdrosny artysta. Zamiast mówić o „swoich studentach”, z dumą wymieniał kolejne tytuły naukowe: prof. Ireneusza (Irka) Kopacza, prof. Anny (Ani) Wysockiej, dr hab. Iwony (Iwonki) Szpak-Pawłowskiej, dr hab. Anny (Ani) Wójcickiej i dr Agnieszki Basak-Wysoty.
W jego słowach nie było cienia wyższości. Był za to szczery podziw dla dróg, jakie obrali. Przyznał otwarcie, że w czasach jego młodości panował zupełnie inny „smak” artystyczny, a on sam „zazdrości” im tych odważnych, aktualnych prac.
Tym samym profesor Wolski uchwycił sedno naszej wystawy. Podkreślił, że choć cała piątka artystów wyszła z jego pracowni, to prawdziwa sztuka zaczęła się wtedy, gdy poszli własnymi ścieżkami. Użył pięknego sformułowania, mówiąc, że „każdy robi własną kuchnię artystyczną”. To właśnie ta różnorodność postaw, ta odwaga, by po studiach zacząć „tworzyć swoje”, była dla niego największą wartością.
Profesor podzielił się też osobistą refleksją na temat bycia pedagogiem. Odwołał się do słynnego powiedzenia Andy'ego Warhola o tym, że „każdy artysta ma swoje 5 minut sławy”. Z autoironią stwierdził, że jego „pięć minut” musi być jednak podzielone na pół. To nieustanny balans i „podzielony czas” – między odpowiedzialnością za kształcenie młodego pokolenia a potrzebą własnej twórczości.
Całe przemówienie spuentował jednak w sposób mistrzowski, sięgając po słowa Norwida, które zadedykował artystom. Przypomniał, że niezależnie od czasów, mód i „smaków”, istota sztuki pozostaje ta sama. To ponadczasowa próba, by uchwycić „ducha jak błyskawicę” i zamknąć go w materialnym „geście”.
Cała plastyki tajemnica Tylko w tem jednem jest, Że duch — jak błyskawica, A chce go ująć gest.
Zachwyca się i rozchwyca I swoje rączki dwie Do wciąż nieobjętego W szeroki przestwór rwie.
Ta tylko, która niańczy, I ten, co dłóto imał, Ta tylko, która tańczy, I ten, co ramię trzymał,
Ci tylko — i ziemi łono, Oddychające po deszcz, Poruszają ducha zasłoną W rytm i w dreszcz!
Było to przemówienie, które nadało naszej wystawie głęboki, ludzki wymiar. Pokazało, że prawdziwa spuścizna mistrza nie polega na powielaniu jego gestów, ale na przekazaniu odpowiedzialności i wolności do tworzenia na własnych zasadach.
A jeśli doceniasz to, co robimy




Komentarze